mogilnicka nowinyRobię się sentymentalna. To chyba jeszcze jeden dowód na to, że się starzeję. Kraina mojego dzieciństwa to szczególne miejsce. W którą stronę człowiek nie zwrócił głowy, wszędzie był las.

 


Od strony wschodniej – kierunek na Białą Podlaską - wielkie lasy, od zachodniej, północnej i południowej – to Zahajki, Drelów, Manie, Kąkolewnica… Do tych miejscowości szło się przez lasy. A las to wyciszenie, kontakt z naturą, bo zieleń to kojący kolor nadziei. Lasy podlaskie były pełne zwierzyny, jagód, jeżyn i grzybów. Z lasem byłam w dzieciństwie za pan brat. Mieszkaliśmy w tartaku, który był własnością hrabiego Andrzeja Potockiego, gdzie mój ojciec przez wiele lat był kasjerem. Z tartaku do najbliższego lasu było najwyżej kilometr. Na skraju lasu w gajówce mieszkały moje dwie koleżanki szkolne – Zosia i Marysia Borysówny. Pan Borys był gajowym. W domu u nich byłam częstym gościem. Przed domem rosły malwy, nasturcje, maciejka pachnąca nocą. Idąc do gajówki mijałam po drodze (piaszczystej) maki, kąkole rosnące w życie, a po drugiej stronie drogi snuła się macierzanka, rozchodniki, rósł dziurawiec, którego kwiaty zbierało się i suszyło jako lek. Tych leków z Bożej apteki było całe mnóstwo.
Taki krajobraz z dzieciństwa pozostał w moich myślach i sercu.
Moja bardzo mądra babcia Amelia Majewska (urodzona w 1889 roku w Międzyrzecu Podlaskim) opowiadała mi, że za czasów jej młodości las także był drugim domem. Podobno wówczas w międzyrzeckich lasach rosła taka ilość rydzów, że można było je kosić kosą. Zbierało się ogromne kosze rydzów i w dębowych beczkach kisiło jak ogórki. Było to ponoć bardzo smaczne. Nie znamy dzisiaj tych doznań smakowych.
Specjalnością Podlasia były właśnie ogórki. Rosły na polach – bez nawozów sztucznych – tylko na oborniku. W sezonie ogórkowym przemysłowo kisiło się je w dębowych beczkach i topiło w Bugu (Bug – graniczna rzeka między Polską a Białorusią o długości 187 km). Wyciągane na wiosnę były pachnące czosnkiem, koperkiem, jędrne, jednym słowem rarytas. Ogórki podlaskie były eksportowane chyba do całej Europy.

 

Hrabiostwo Zofia i Andrzej Potoccy

Hrabiostwo Zofia i Andrzej Potoccy

 


Własnością hr. Andrzeja Potockiego był nie tylko tartak, w którym mieszkaliśmy ale ogromne hektary lasów, gorzelnia, która produkowała m.in. znakomite wina, np. „Podlaskie”.
W parku stał pałac hrabiostwa Zofii i Andrzeja Potockich. Mieli trzech synów. Przed pałacem od strony południowej usytuowany był basen, w którym chłopcy w lecie pluskali się.
Hrabina Zofia prowadziła działalność charytatywną, ale jednocześnie była osobą dumną, wyniosłą, nie pozwalało to zapomnieć, że nie pochodzi z gminu. Po wojnie w pałacu hrabiego Potockiego mieściło się przedszkole. Pałac miał chyba z 50 pokoi, kilka łazienek… Po latach dokonała się sprawiedliwość dziejowa.
W 1944 roku w lasach podlaskich hr. Andrzej Potocki został zastrzelony, a żona Zofia wyjechała z chłopcami do Francji. Po drugiej wojnie światowej jeden z paniczów – Artur Potocki przyjeżdżał nielegalnie do Międzyrzeca. Zawsze był mile i ciepło witany i wiele domów poczytywało sobie za zaszczyt gościć go, zachowując to w wielkiej tajemnicy skrywanej przed światem. Z sentymentem odwiedzał miejsca swego sielsko anielskiego dzieciństwa.


Kiedy jest mi smutno wracam wspomnieniami do Podlasia. W jednym z wierszy napisałam:

Wykołysał mnie wietrzyk podlaski
łany zbóż do snu tuliły.
O, wspomnienia moich lat dzieciństwa,
jakże często dodajecie mi siły.

 

Zofia Mogilnicka