wisniewski radi2Podróż w czasie to nie złudzenie. Tak myślę, kiedy patrzę w okno mojej służbowej nory koło Dworca Świebodzkiego we Wrocławiu i wiem, że nie ma szans, żebym znalazł się teraz tam, gdzie powinienem być. Śmierć nie jest autobusem ani tramwajem, nie kursuje według planu, tak, żeby można było sobie do niej dopasować grafik pracy, rozkład zajęć codziennych, podróży służbowych.

 

 

 

"Radku Żałobniku Drogij!

Zaśpiewaj Poeto nad grobem Marii pieśń cerkiewną Chrystos Woskres!

Wieczna Pamięć Marii od Poetów w Brzegu”

Tadej Karabowycz w prywatnym emailu na wieść o śmierci dr Marii Wojtczak, 28.04.2015

 

 

Jest spodziewana i nieoczekiwana zarazem, wiadomo, że nadejdzie, jest nieuchronna, ale zawsze można zapytać, dlaczego w tym momencie, dlaczego teraz, dlaczego nie zręczniej, tak żeby było łatwiej się z nią dogadać, łatwiej objąć życie, podsumować osobistą historię. To wszystko, co tutaj już napisałem w mniejszym stopniu odnosi się do Pani Doktor Marii, Marii Od Poetów, jak ją niektórzy nazywali w większym do poczucia winy jakie zawsze towarzyszy odchodzeniu innych, jakie zostaje z tymi co żyją.

 

sp maria wojtczak Fotor

 

Pani Doktor była jednym z pierwszych członków honorowych Stowarzyszenia Żywych Poetów. Ten pierwszy gest skorzystania z takiej symbolicznej formy podziękowania przyszedł dość późno. Bo dosyć późno Stowarzyszenie z luźnej grupy wolnych elektronów stało się stowarzyszeniem w znaczeniu prawnym. Przecież był czas, kiedy cała ta historia była ulotna, luźna, mało zakotwiczona. Jak ta kartka w kratkę na tylnej ścianie starej szafy w naszej dawnej szkole na której ktoś pomarańczowym flamastrem napisał „Stowarzyszenie Żywych Poetów spotyka się dzisiaj w sali 210”. Tak, 210, bo normalnie spotykaliśmy się w innej sali i nie było potrzeby nazywania tych spotkań. Maria Od Poetów pojawiła się gdzieś zaraz bardzo na początku. At the very begining. Czy to było w Cafe Galeria przy Placu Zamkowym (obecnie zakład krawiecki), czy nieco później – tego już nie pomnę. Na pewno była wśród pierwszych jurorów Konkursu o laur Stowarzyszenia Żywych Poetów (Obecna – 24 edycja w toku). I była wśród pierwszych fundatorów nagród. To się teraz wydaje rzeczą błahą, drobną, ale na początku historii nic nie jest błahe. Każdy gest wyznacza późniejszy rytuał. To wsparcie czasem, energią i uwagą było powiedzeniem „jesteście ważni”. My – wówczas licealiści z prowincji. Kto by pomyślał, że coś nas ściągnie po studiach z powrotem do Brzegu, potem znowu rozrzuci po świecie a potem znowu ściągnie. I że Maria, Pani Doktor, zawsze przy tych kolejnych zwrotach akcji będzie blisko, żeby zapytać czy coś pomóc, czy z kimś porozmawiać, sprawdzić numer telefonu albo – jak ona to mówiła – opodatkować się na rzecz poezji. Myśmy się wszyscy wtedy na tę poezję między nami składali, tym, co kto mógł. Mam nadzieję, że coś z tamtego ducha wspólnoty żyje, ożywa od czasu do czasu nadal. A wraz z nim, z tym duchem wspólnoty ożywa i to przeczucie, że poezja nie jest tylko o poezji.

Spotykaliśmy się w tych pierwszych latach często – na spotkaniach autorskich, na wernisażach w Galerii BCK w Ratuszu, na Najazdach Poetów, potem na pierwszych katastrofalnych edycjach Konfrontacji Literackich „Syfon”. I tam też była Pani Doktor i zawsze z pytaniem „jak wam mogę pomóc”. Nikt z nas nie wiedział, że sama pisze wiersze, nigdy się z tym nie ujawniła, wolała pomóc innym się ujawniać. Mogła przecież wspomóc siebie, swoim wierszom dać głos, pewnie, że tak. Ale wybrała inaczej i o tym, że Pani Doktor pisała swoje, własne wiersze dowiedziałem się dzień po jej śmierci. Potem, z biegiem lat, widywaliśmy się znacznie rzadziej, ale kiedy już to się zdarzało Maria zawsze miała czas na rozmowę, na ciepłe, dobre słowo i uważne słuchanie. To z nami było coś dalece nie tak i pewnie dalej jest. To ja często nie miałem czasu na wiele rzeczy na które powinno się mieć czas. Ona miała go zawsze. Zapraszała do domu i u niej się bywało, nawet jeżeli na chwilę, czasem wprost w biegu – to ten dom był jednym z miejsc istotnych na osbistej mapie miasta i świata. Był – bo nic nie jest dane na zawsze. Nic, co jest – nie jest w sposób oczywisty. To, że w Brzegu powstało kiedyś jakieś Stowarzyszenie, które się nazywa tak jak się nazywa, że się nie rozsypało, nie rozbiegło po kątach, że miało szansę krzepnąć, poszukiwać swoich form wyrazu – było splotem okoliczności, ale przede wszystkim woli i energii ludzi. Bez ludzi takich jak Pani Doktor nic by się nie wydarzyło. Albo wydarzyłoby się i zniknęło w pomroce dziejów szybciej niż się pojawiło. Kiedy przeglądam setki zdjęć z historii Stowarzyszenia, widzę, że nie ma wiele Marii na zdjęciach. Zupełnie niewidoczna, gdzieś w tle, na krzesłąch, sród publiczności, w kręgach rozmówców w czasie tych części nieoficjalnych imprez, spotkań, konkursów, koncertów. Nigdy na pierwszym planie. Czy to nie mówi czegoś ważnego o człowieku bez którego trudno było sobie wyobrazić świat, jego stałość, bezpieczny kształt, przyjazną formę? Przecież Ona była, a zarazem jest teraz niemal nie do odtworzenia. „A teraz nie będzie mnie na żadnym zdjęciu zbiorowym” – napisał kiedyś poeta. No właśnie.

To tylko część opowieści o Marii. Mam jakieś przeczucie, że wielu ludzi, którzy mieli szczęście się z nią spotkać mogłoby opowiedzieć swoją historię spotkania i ona mogłaby być bardzo podobna co do zasady, różna w szczegółach. Mam przeczucie tego, że to byłby opowieści o kimś, kto dostrzegł w Tobie wartość i gotowy był bezinteresownie tej wartości pomóc. Pewnie taka opowieść ma Tadej Karabowycz, wspominający Marię z rozrzewnieniem i modlitwą w swojej samotni w Holi, gdzieś na skraju lasów Włodawskich, pewnie jej koledzy i koleżanki z czasów pierwszej brzeskiej „Solidarności”. Mam przeczucie, że te opowieści sumują się w jakąś całość, w historię o kimś kto był gotowy podać rękę, wesprzeć, po prostu po ludzku podtrzymać, dodać otuchy, uwierzyć, że to co się robi ma sens. I robił to tak jak umiał. Bez wskazywania na innych, którzy powinni to zrobić, państwowy dom kultury, ministerstwo, polityków, służby państwa. Wskazywał (milcząco) zawsze siebie i nikogo innego. W chwili spotkania liczy się gest, który wyprzedza uczone mowy, kalkulację, wszelkie konieczne rozwiązania ponadjednostkowe, perspektywę Pana Boga, systemu – ale niekoniecznie człowieka. W spotkaniu jestem Ja i jesteś Ty i w tej przestrzeni się rozgrywa coś ważnego, w tym czasie, tutaj i teraz i albo coś robisz albo nie robisz nic. I wiesz, że może nie być innego czasu na uczynienie dobrego gestu. To się w sobie ma i czuje albo się nie ma i nie da się nauczyć.

Pani Doktor, Maria od Poetów to w sobie miała, czuła to, taka była.

 

Radosław Wiśniewski