Ostatnie godziny pracy w tym roku. Wchodzi emeryt. Emeryci to szczególny typ klientów. Najgorsi są zroweryzowani emeryci, no ale zimą to nie jeżdżą.
Tak wiem, sam będę niebawem emerytem.
Emeryt ledwo się rusza, no ale chce być zażywny, jakby nie minęło tyle lat, wchodzi z rozmachem w lakierkach, chyba czymś podbitych bo stukot, aż głuszy jego słaby głosik, udający zażywność, rześkość znacząca odczuwaną nadal, przecież:
- Co tam macie w tej tu chacie?
Ja nie rozumiem pytania, kolega popatruje zdumiony.
- Proszę?
- Nooooo, co tu macie w tej tu chacie...
- Tu jest hurtownia niskoprądowa, proszę pana, tak jak pan widzi.
- Aaaaaa... a co tu jest?
- No... anteny, kamery, routery, osprzęt rtv, satelitarny...
- A kaletnika macie...?
- Nie
- A męskie ciuchy?
- Nie
- Eech - mówi podenerwowany elegancki starszy pan i postukując obcasikami próbuje zażywnie wyjść, a przy wyjściu próbuje splunąć. Chyba na próg.
Tak to wygląda.
Ale otwierając drzwi, nie bierze pod uwagę różnicy ciśnień między naszym wnętrzem a ciepłym relatywnie, jak na grudzień, zewnętrzem. W trakcie gdy ślina zaczyna formować pocisk spluwaczkowy zawiewa zefirek, rzekłbyś niemal wiosenny i wynikiem tego płyn, czy raczej już lekko zgęstniała galaretka, ląduje na niegannym paltociku zawiedzionego poszukiwacza zaginonego kaletnika i męskich ciuchów.
Stoi przez chwilę w drzwiach, pewnie zastanawia się czy splunąć nam teraz do środka. Ostatecznie wyciera się i rusza dalej.
Czasem myślę, że jest jakiś rodzaj sprawiedliwości.
Chociaż tak do końca to nie jestem pewien.