p porayski-pomstaZaraz po przyjeździe do miasta, na targu chrześcijańskim przydarzyła nam się przygoda. Byliśmy już o krok od bramy Assmadin, kiedy B. nieszczęśliwie naderwała paznokieć u nogi i krew siknęła szerokim strumieniem.

 

 

Fragmenty zapisków z podróży

Harar, styczeń 2012

Na tłocznej ulicy, gdzie brud, ekskrementy, błoto, śmieci, jakieś tajemnicze wióry, słowem syf-malaria. Zabrałem się za opatrywanie rany, kiedy gęstym kręgiem otoczył nas tłum rozwrzeszczanych przekupek i zrobił się przeraźliwy harmider. Zmuszeni przez okoliczności z niebywałą intuicją, która pojawia się wyłącznie w chwilach desperacji, podzieliliśmy się na role: Jared i Hajlu próbowali przekrzyczeć babski jazgot, a nasze chłopaki utworzyły mur, bohatersko broniąc krwawiącą ranę przed wścibskimi rękami przepychających się kobiet. Każda z nich chciała dotknąć, pomacać, pomiędlić, jakby dla upewnienia się, że krew ferendżi jest tak samo czerwona i ciepła jak u hararskich handlarek. Zaczęły rozchodzić się dopiero wtedy, gdy opatrzyłem ranę, a czerwona plama krwi wsiąkała już w warstwę piasku i trocin. Straciwszy zainteresowanie ruszyły z powrotem do swoich straganów i nareszcie mogłem je zobaczyć, a trzeba wiedzieć, że był to piękny widok: kobiety większe i mniejsze, chudsze i grubsze, starsze i młodsze, o czarnych twarzach i rękach, poowijane w papuzio pstrokate suknie i chusty: czerwone, zielone, niebieskie, żółte, spod których, mimo żaru lejącego się z nieba, wystawały jeszcze ciężkie nogawki spodni, krzątały się teraz już pełne godności, dostojnie wśród swoich kramów, jakby to nie były te same rozwrzeszczane baby. A na ich straganach, jak to na afrykańskim targu, miały wszystko, z tym że tutaj, w Hararze, czuło się bardziej powiew Bliskiego Wschodu, nie czarnej Afryki. Nie tylko kobiety, ale i barwne kosze z warzywami, owocami i przyprawami, mimo brudu i ciasnoty staromiejskich uliczek, cieszyły wzrok i powonienie. Ziemniaki, cebula, podłużne pomidory, bakłażany, sałaty, czosnek, kapusta, fasola, oczywiście t'ef na indżerę, banany, mango, kurkuma, nasiona kolendry, kminek, pieprz w czterech kolorach i czuszka. W pobliżu koszy z tą ostatnią nasze drogi oddechowe gwałtownie kurczyły się i wpadaliśmy w suchy, żrący kaszel. Powietrze wokół płonęło, wypalało trzewia, z oczu wyciskało łzy, a oblizanie wysuszonych warg językiem zamieniało jamę ustną w rozpalony piec. A tak właśnie: Harar, zwłaszcza jego geja, to jest miasto intra muros, to już w zasadzie Arabia. Etiopię historyczną, spadkobierczynię starożytnego królestwa Aksum, którą znamy z podniebnych, zielonych płaskowyżów, kraj chrześcijańskich semitów, ludzi łagodnych i pięknych, zostawiliśmy na zachodzie. To, że spalone słońcem góry Hararu weszły w skład cesarstwa, Etiopia zawdzięcza ekspansywnej polityce Menelika II, króla Szoa, a później ? wybitnego króla królów.

 

etiopia

Harar

 

Harar jest miastem, które nareszcie zasługuje na to miano. Inne to na ogół przypadkowe nagromadzenie jakichś budowli bez składu i ładu, skleconych między chaotycznymi ulicami. A Harar ma sens. Stosunkowo czysty i zadbany, jak na te strony, ma prawdziwe centrum i stare miasto. To ostatnie ściśnięte jest do granic możliwości, poorane nieregularnymi pęknięciami uliczek biegnących w cieniu murów o nieregularnej płaszczyźnie, jakby budowanych z piasku. Mury mienią się wszystkimi kolorami tęczy. Dominuje ciemnoniebieski kolor nieba o zmierzchu, dojrzała zieleń, ale nie brak też różowych czy jaskrawożółtych. Są i białe, wśród nich zwłaszcza zewnętrzny Dżugal, wysoki na cztery metry mur obronny, którym miasto otoczył Emir Nur (1551-1568). Miejscowi przekonani są, że Nur zbudował mur w celu obrony pięknych hararskich semitek przed porwaniami ze strony Oromo, kuszytów z głębi Afryki, o skórze czarnej jak smoła i ciężkiej budowie ciała, którzy coraz liczniej osiedlali się w tych stronach. Dziś trudno ocenić, czy rzeczywiście taki był powód. W Etiopii każdy zdaje się znać własną wersję historii. Sir Richard Francis Burton, brytyjski żołnierz i podróżnik, i pierwszy Europejczyk, który odwiedził Harar, twierdzi, że przed Nurem w ogóle ?stałego miasta" tu nie było. Jeżeli jednak przyjąć, że założycielem Hararu był szejk Umr Abadir El Bakri, to jakaś forma urbanizacji istniała już na hararskim wzgórzu co najmniej pięć wieków przed Nurem, jednak rozbieżności co do epoki powstania miasta sięgają kilku stuleci i nie wiadomo za bardzo komu wierzyć. W każdym razie Dżugal jest dziełem Nura, należy trzymać się tej wersji. Ma pięć ozdobnych bram i znacznie więcej dziur. Dziury nie są przypadkowe. Dziś są na tyle duże, że i człowiek się przez nie przeciśnie, jednak nie takie było ich pierwotne przeznaczenie. Waraba Nudule, jak się je nazywa, wybito w murze dla hien. Swego czasu ktoś miał pomysł, żeby przez dziury te do miasta wpuszczać nocą drapieżniki, które miały uwolnić ludzi od trudu czyszczenia miasta. Zdarzało się jednak, że hieny nie zadowalały się odpadkami i resztkami jedzenia i gustowały również w hararskich dzieciach. Nie pierwszy to raz w dziejach ludzkie inwencje obracają się przeciwko wynalazcom. Dziury pozostały, jednak od tamtych czasów ludzie, chcąc udobruchać nocne drapieżniki, karmią je poza murami. Współcześnie na koszt turystów.

Ci ostatni, jeśli przez nich rozumieć ludzi z naszego kręgu kulturowego, nigdy nie napływali tutaj nadzwyczaj tłumnie. Również dziś Harar znajduje się z dala od głównych szlaków turystycznych Etiopii przecinających kraj z północnego na południowy zachód. Dawniej było tu jeszcze bardziej swojsko. To święte miasto islamu (99 meczetów i ponad 300 sanktuariów poświęconych muzułmańskim świętym) było zamknięte dla niewiernych, a za wtargnięcie wbrew zakazowi groziła śmierć. W 1855 roku znalazł się jednak śmiałek, wspomniany Sir Richard Francis Burton. Burton spędził w Hararze dziesięć dni i nie tylko wrócił żywy, ale też jego wizyta zachęciła miejscowego emira do dalszych kontaktów z Europejczykami: emir potrzebował od nich leków i pomocy medycznej, jako że był marnego zdrowia. Burton dotarł do miasta w towarzystwie dwóch sług, przebrany za arabskiego kupca. Uzyskał status ni to gościa, ni to więźnia. Zamknięty w przydzielonej mu kwaterze, Burton pisał tak: ?Byłem pod dachem księcia bigoty, który jednym szepnięciem skazywał na śmierć; wśród ludzi, którzy nie cierpią obcych; jedynym Europejczykiem, który kiedykolwiek przekroczył ich niegościnne mury i niebezpiecznym narzędziem zwiastującym ich przyszły upadek". Burton pisze, że miasto wybudowane było w sposób uwłaczający wszelkim zasadom sztuki budowlanej, nędzne i zaniedbane. Ulice w nim wąskie, pełne śmieci i wyliniałych, jednookich psów. Domy mają dziury zamiast okien, a większości meczetów brakuje minaretów ? z założenia lub wskutek zawalenia. Mężczyźni są brzydcy, często bez jednego oka, a ich twarze deformują różnorakie choroby. Krok mają koślawy, a głos krzykliwy i chrapliwy. Natomiast kobiety w porównaniu z mężczyznami zdają się piękne. Ubierają się jednak potwornie, a głosy, podobnie jak mężczyźni, mają szorstkie i krzykliwe. Burton daleki był też od zachwytu nad tutejszym poziomem edukacji, a przecież Harar do dziś uchodzi za centrum szkolnictwa koranicznego: ?kiedy wiedza prowadzi donikąd [...] ? pisze ? i nic nie czyni się, żeby ją rozpowszechniać, umysł pozostaje w stadium barbarzyństwa. Brak szkół do nauki, brak wsparcia, jak to zwykle na Wschodzie, i prawdopodobnie brak zachęty dla studentów: książki są rzadkością i kosztują krocie". Znów trudno ocenić słuszność jego sądu. W hararskim domu Ras Makonena, ojca Hajle Salasje, przechowywane są piękne, stare księgi. Sława miasta wśród muzułmanów jest na tyle silna, że podczas wojny somalijsko-etiopskiej w 1977 roku pobożny dowódca somalijski, któremu rozkazano zrównać Harar z ziemią, rozkazu nie wykonał.

Po Burtonie do Hararu napływać zaczęli inni Europejczycy, kuszeni perspektywą dobrych interesów. Harar żył bowiem z handlu i to nie byle jakiego: głównym towarem byli niewolnicy, ale obracano też kością słoniową, kawą, tytoniem, złotem, piżmem, szafranem, mułami, pszenicą, miodem, kauczukiem, tłuszczem baranim i smalcem. Wśród europejskich kupców znalazł się niejaki Alfred Bardey, Francuz z Adenu, wspólnik w spółce Mazeran, Viannay, Bardey & Cie. W latach osiemdziesiątych XIX wieku kupiec ów zatrudnił pewnego niemal nikomu nieznanego poetę, który zresztą uprawianie poezji zarzucił już wiele lat wcześniej. Nazywał się Jean Arthur Rimbaud.

CDN