p porayski-pomstaCzas opuścić już Addis, rzucić się w ogrom świata. Zapomnieć o chaosie ulic, zgiełku, smrodzie spalin, żebrakach i mijających ich elegantów, wytwornych sklepach i zabłoconych bazarach, babulinach sprzedających węgiel wprost na chodnikach. Ruszyć w samo serce Afryki.

 

 

(fragmenty zapisków z podróży)

wrzesień 2008

 

Choć Baraket, nasz kierowca, wprawnie wymija piętrzące się przeszkody i uparcie prze przed siebie, miasto nie chce się skończyć, a krajobraz prawie się nie zmienia. Spaliny i kurz co raz przesłaniają widok, że ledwie dostrzegliśmy polską ambasadę, a raczej jej wysoki mur zwieńczony drutem kolczastym, nad którym dumnie powiewa biało-czerwona. Aż wreszcie skończyło się ? nie wiemy, jak i kiedy dokładnie, ale gdy znaleźliśmy się w zielonym, gęstym lesie, głęboko odetchnęliśmy. Miejski stres uleciał z głośnym sykiem, zrobiło nam się wesoło i lekko na duszy. Nasz dżip wspina się z mozołem krętą szosą pośród eukaliptusów, pozostałości po czasach, kiedy Addis Abeba była jeszcze tylko zalążkiem stolicy, a nie pięciomilionowym monstrum. I o mały włos w ogóle przestałaby być stolicą! Bo kiedy ludzie z całego kraju ruszyli tłumnie osiedlać się w Addis w nadziei na osobisty sukces w aureoli cesarskiego dworu, zaczęło brakować drzewa na opał. To Alfred Ilg, szwajcarski inżynier i doradca fundatora Addis, Menelika, doradził cesarzowi, by zasadzić eukaliptusy: bo co prawda piją dużo wody, rosną bardzo szybko. Ani Ilg, ani tym bardziej Menelik nie mogli wtedy przewidzieć, jak bardzo nietrafiona była to inwestycja. Zanim eukaliptusowy las na dobre wyrósł, świat wszedł w erę elektryczności. W ten sposób nie tylko Addis, ale i drzewa zostały oszczędzone. I dziś, miast służyć za opał, dają miły cień.

 

etiopia1

 

Wzdłuż drogi gęsto, wcale jednak nie od samochodów. Barwne tłumy maszerują poboczem, a wraz z nimi osiołki, kozy, stada krów. W tym okropnym ścisku na wylotowej drodze jazda jest powolna. Ale dzięki temu oswajamy w sobie Afrykę, wdychamy jej zapach. Czasem Baraket przystaje przed stadem krów, a wtedy można poklepać mućkę po grzbiecie, uścisnąć dłoń pasterza. Ludzie niosą na plecach ogromne wiechcie zielonej trawy. Dziś święto Demera. Gdy zapadnie zmrok, cała chrześcijańska Etiopia świętować będzie wigilię odnalezienia świętego krzyża. Z tej okazji zarówno klepiska lepianek, jak i kamienne posadzki bogatszych domów, a nawet pałacowe marmury usłane zostaną zieloną trawą. Na placach publicznych rozpalone zostaną ogromne stosy, na pamiątkę tego, który dawno dawno temu rozpaliła Święta Helena, matka Konstantyna Wielkiego. Dym wskazał jej miejsce, w którym zakopano krzyż. Odnalazła go następnego dnia: w Etiopii to święto Meskel.

Nie wszystko tu jednak świąteczne. Wśród piechurów podążają kobiety w barwnych, długich sukniach i jak żywe ciężarówki targają na plecach niewyobrażalne ciężary: ogromne belki drewna, płócienne wory, olbrzymie baniaki z wodą, które wyginają je wpół. Na zdrowy rozum powinny kląć z wysiłku, a tymczasem machają nam i pokrzykują wesoło. ?Ferendż! Ferendż!" A zaraz potem wybuchają śmiechem. Wychylamy głowy przez okna, machamy kobietom, śmiejemy się razem z nimi. ?Ferendż", to ciekawe słowo. Tysiąc lat temu, kiedy hordy oberwańców z Europy ruszyły na podbój Palestyny, Arabowie pogardliwie nazwali ich Franżami, od Franków. Franż przetrwał do dziś i w formie tylko lekko zniekształconej przyjął się w Abisynii, której większość mieszkańców to przecież chrześcijanie. A dziś wystarczy mieć bladą skórę, żeby stać się Franżem.

 

etiopia2

 

Po kilku kilometrach tłum rzednie i dalej jedziemy przy dźwiękach etiopskiego popu. Baraket autorytarnie zamyka okna i dociska pedał gazu. Wyjeżdżamy z eukaliptusowego lasu na ogromny zielony płaskowyż. Boska Gigi śpiewa wysokim głosem, który czarująco załamuje się przy końcach fraz. Abay, Abay, o Błękitny Nilu, pieje, łagodnie artykułując słodkie głoski amharskiego, a my płyniemy, płyniemy na tych dźwiękach po podniebnej, zielonej równinie, jakby przez mazowieckie łąki na wiosnę.