l.tomczukMarek Popowski, gwiazdor organu prasowego Wojciecha Huczyńskiego, jest postacią zadziwiającą. Właśnie taką, bo przecież nie zagadkową.

 

W amatorskim tygodniku pisuje na tyle długo, że zasłużył na recenzję swojej twórczości. Rozpocznę i zakończę pochwałami, ale zaboli to, co będzie pośrodku, przy założeniu, że podmiot liryczny jest wrażliwy, bo pieszczot raczej nie przewiduję. Popowski jest jednym z tych autorów, który ma śmiałość publikować pod prawdziwym nazwiskiem. Brawo. Nie małpuje po pokładowym błaźnie, który pod produkcjami opluwającymi krytyków burmistrza i jego kolesi, wstawia pseudonim godny kretyna. Za to szacun i za coś jeszcze, za... odwagę mianowicie. Tak jest, za to właśnie.
Bo trzeba mieć odwagę podpisywania się pod czymś, co autora obnaża ukazując jego sromotę: brak literackich talentów, jawną obłudę i szarżującą wredność. Inaczej rzecz ujmując: to obciach firmować takie treści.
I tak pochwała przeistoczyła się w przyganę. Cóż, tak to jest, kiedy zabieram się za nudny temat, jakim jest rozprawka o człowieku tytułującym się felietonistą.

Marek Popowski z dezynwolturą nazywa siebie dziennikarzem. Czy ma do tego podstawy? Pewnie jakieś ma, no bo skoro tak się samookreśla? Ilekroć przeczytam coś, co wypływa z jego geniuszu, tylekroć sięgam po encyklopedię w celu odświeżenia definicji felietonu. Uwierzcie: żadna myśl, żadna fraza, żadna idea poruszona w danym tekście, nie mieści się w formule tego specyficznego rodzaju publicystyki. Teksty Popowskiego są przyciężkie i trudne do strawienia. Ot, ględzenie. Zawiasy odpowiedzialne za ziewanie zaczynają niebezpiecznie chrobotać i czytelnik musi to coś odłożyć do przeczytania, kiedy listonosz przyniesie babciną rentę i będzie można się znieczulić.

Literacko jest lichutko, by nie powiedzieć strasznie. Okropne kaleczenie polszczyzny: te myśli pokrętne, to manieryczno-natrętne uzupełnianie zdań złożonych ?rozjaśnieniami" w nawiasach. A niekiedy ordynarne błędy ortograficzne i przestankowe niedociągnięcia. Jedyna pociecha, że nie robi kleksów, bo po odrzucaniu gęsiego pióra przefrunął przez erę kopiowego ołówka, od razu załapał się na postęp technologiczny i zaczął walić w klawisze. Bez opamiętania. I co mu wychodzi? Zamiast literackiego koncertu - dysharmonia i kociokwik. Kiedy Popowskiego się przyswaja, bo przecież nie czyta, człowiek zaczyna wierzyć, że w czasach komuny maturę robiło się za garniec koziej śmietany, osełkę masła z oślego mleka i antałek wina z macedońskich winorośli. Nie mam pojęcia, czy Popowski akurat takim sposobem zdobył maturalne szlify? Zawieszam stwierdzenie w zdaniu pytającym, bo nie zamierzam wylądować w sądzie, jako ten, który szarga cudzom godnościom osobistom. Takimi słowy Jerzy Dobrowolski, niezapomniany animator kabaretów ?Koń" i ?Owca", w świetnym skeczu obśmiał kalanie polszczyzny przez partyjnych bonzów.

Pisanina w opisanym stylu wypisuje piszącego z rodziny piśmiennych. Bynajmniej nie żartuję. Marek Popowski powinien tworzyć wyłącznie do szuflady, bo o szufladach wie wszystko, i zaczytywać się w autorskich wywijasach w sytuacji nagłego ataku bezsenności. Na mnie to działa! Powiecie, że nie mam racji, bo ktoś owe ?dzieła" przecież drukuje. Zgoda. Ale zadam pytanie porządkujące: a kto to publikuje? Szemrany tygodnik powołany w niejasnych okolicznościach, bo nikt nigdy czytelnikom nie rozjaśnił mroku przemiany tej gazeciny. Finansowanie dworskiego organu przez okoliczne samorządy niczego przecież nie legitymizuje. Wręcz przeciwnie: obciąża poszczególnych notabli, szastających publicznym groszem.

Popowski wojujący z psimi kupami, zatroskany brakiem sprawiedliwości, transparentności i Bóg wie czym jeszcze, tematu przepoczwarzenia się organu ?starego" w organ ?nowy" nigdy na twórczy warsztat nie wziął. To wielce obłudne. Po spałowaniu w toku kampanii wyborczej przeciwników obecnego burmistrza, rozprawia się z partią rządzącą, którą z zapałem nieposkromionego bachora nazywa Flatpormą, a jej szefa Donaldinio. Jak to idzie skwitować? Benny Hill mógłby pozazdrościć polotu. Przekręcanie nazw i nazwisk jakby ustało, ale to moja - będę nieskromny - wyłączna zasługa, bowiem kilkakrotnie skrytykowałem literackie wygibasy gwiazdora brzeskiej żurnalistyki, stosując jego metodę, czyli to i owo poprzekręcałem. Widocznie dotarło. Zatrybił i ogarnął się.

Najbardziej zastanawia mentorska maniera Popowskiego i nie chodzi o skany Puszczewicza, ani nawet porównywanie zasłużonej brzeżanki do... Baby Jagi. Popowski chce umoralniać wszystkich dookoła przy okazji opluskwiając psiarzy, żołnierzy, handlowców, lekarzy, kierowców, policjantów, węglarzy, nauczycieli, taksówkarzy i oczywiście funkcjonariuszy Służby Więziennej. W tym miejscu najmocniej przepraszam niewymienione grupy zawodowe, którym już dokopał, a ja przeoczyłem. Tyle o wredności, która szarżuje niemal w każdym tekście.

Ostatnio pojawiła się nowość: ?pedagogiczny moralitet" o komuszym Towarzystwie Krzewienia Kultury Świeckiej z zapowiedzią kontynuacji kazania. Popowski w mentorskim stylu wozi się po skompromitowanej organizacji. I chwała mu, znowu pochwalę, TKKŚ siało w Polsce zło. Brawo, bravissimo.
Ale mam parę wątpliwości, które zapodam w formie pytań. Czy pouczacz Marek Popowski aby nie kończył fakultetów na Uniwersytecie im. Bolesława Bieruta? Może napisał magisterkę o celach i zasługach TKKŚ? No bo skąd ta nagła erupcja wiedzy o omszałym gównie i po co w ogóle smród ten ruszać? Twórcza wena uleciała w kosmos i był mus wygrzebania notatek z podstaw kształtowania obywatela socjalistycznego? A pod jakim sztandarem ubiegał się o mandat radnego w mieście Brzeg? Przecież załapał się na listę Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który ideowo utożsamia się z potworkiem, któremu na imię TKKŚ. I ostatnie pytanie. Jakie wartości w brzeski dyskurs chce zaimplementować odrzucony przez wyborców kandydat SLD, hę?

Jeśli Popowski nie wyhamuje, niebawem przywdzieje sutannę i będziemy musieli uwierzyć, że boska fraza ?Marek zawsze dziewica" niepiśmiennemu człowiekowi należy się jak psu kość.