ewelina_kucyniakBył gorący letni poranek, a my właśnie zmierzaliśmy na spotkanie francuskich winnic. Emocje sięgały zenitu. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Baliśmy się paść ofiarą syndromu paryskiego albo inaczej: "syndromu japońskiego turysty". Japoński turysta przyjeżdża do Paryża i dostaje palpitacji serca, bo Paryż, który ma przed oczyma, w niczym nie przypomina tego oglądanego na zdjęciach. Nie dostaliśmy żadnych palpitacji, bo wszystko wyglądało tak samo albo nawet i lepiej niż to sobie wyobrażaliśmy. A może tylko tak się nam wydawało? Może nie obejrzeliśmy wystarczająco dużej ilości zdjęć? No cóż... nie o tym ma być ten artykuł, więc możemy pozostawić te rozważania absolwentom socjologii czy psychologii.

 

Pierwszą winnicą, w której mieliśmy umówioną wizytę, był Château Gruaud Larose w St Julien. Musicie wiedzieć, że w znanych i dobrze prosperujących francuskich winnicach bez wcześniej umówionego spotkania nie ma co się pokazywać. Po przybyciu na miejsce naszym oczom ukazała się zatknięta wysoko na wieży, trzepocąca na wietrze polska flaga. Ogarnęło nas wielkie zdziwienie. Od razu zaczęłam przeczesywać swoją pamięć w poszukiwaniu polskich koneksji z Château Gruaud Larose. Ale na końcówkach moich neuronów nie zapalało się żadne światło. Polski potomek? Polski współwłaściciel? Jak się później okazało, ta flaga była wywieszona na nasze powitanie. Flaga trzepotała swobodnie na wietrze, a my maszerując wśród krzaków winnej winorośli byliśmy dumni z naszej polskości.


cha770teau_gruaud_laros_r.dziedzic1
 
Cały kompleks zabudowań składał się z głównej rezydencji, wieży, piwnic i winnicy głównej. Wszystko w dobrze utrzymanym stanie, pochodzące jeszcze z XVIII wieku. Moją uwagę przykuła wieża. Wieża w tradycji chrześcijańskiej to symbol wzniosłości, sacrum, a nawet nieba. Wyobraziłam sobie właścicela tego dobytku jeszcze w wieku XVIII czy XIX, kiedy to wchodził na tę właśnie wieżę, aby obserwować, jak jego wina, załadowane na łodzie, płyną spokojnym nurtem na spotkanie nowych właścicieli. Później widzieliśmy właśnie takie obrazy w Muzeum Wina w Bordeaux. Niczym pejzaże nidelrandzkich malarzy. Przyciemnione niebo, woda, ludzie pracujący przy rzece i to ujmujące wrażenie ruchu, gra światła. Na terenie winnicy znajdował się również radar odpędzający chmury gradowe. Witaj współczesna technologio! Zażartowałam sobie, że radar odpędza chmury gradowe na stronę sąsiadów (konkurentów), ale przewodniczka naszej wycieczki rzuciła tylko na mnie podejrzliwe spojrzenie i przeszła do innego tematu. The rest is silence!

Wróćmy jednak do samej winnicy. Najpierw krótka wycieczka, a potem punkt kulminacyjny: degustacja wina. Smakowaliśmy, first label, Gruaud Larose 2007 i, second label, Sarget Gruaud Larose 2001. Pierwsze,Gruaud Larose 2007: zapach ciemnej czekolady i cygar. Mocna struktura z wyraźną nutą kawy. Bardzo eleganckie i pelne energy. W ustach wyczuwalne ciemne owoce (ciemne czereśnie) i dużo tanin na podniebieniu. Drugie to drzewo cedrowe, lekkie taniny i ziemia. Wina Gruaud Larose były bardzo popularne na rynku europejskim jeszcze przed pierwszą wojną światową, a pewnie jeszcze wcześniej. Bohater "Czarodziejskiej góry", Hans Castorp, w pierwszym dniu swojego pobytu w Berghof zamawia na kolację właśnie Gruaud Larose. Do tego zupę szparagową, nadziewane pomidory, pieczone mięso z warzywami, a na koniec ser i owoce. Od samego pisania o tym moja cavum oris wypełnia się śliną.

W tym samym dniu odwiedziliśmy jeszcze Château Lynch-Bages w Pauillac. Winnica swoimi korzeniami sięga do XVII wieku, do rodziny irlandzkiej, stąd nazwisko "Lynch" w nazwie. Piękne chateau z widokiem na betonowe bloki mieszkalne. Jakiś developer zrobił właścicielom winnicy psikusa. W środku w recepcji gabloty z książkami, w których znajdziemy opisy Chateau Lynch-Bages. Rozpoznałam "The Story of Wine" Hugh Johnsona i "Wielki atlas świata win" Hugh Johnsona i Janis Robinson.


winnica_foto_robert_dziedzic
 
Wycieczka po winnicy była podobna do poprzedniej. Najpierw pani pokazała nam wszystkie maszyny i urządzenia do produkcji wina, a potem przystąpiliśmy do degustacji. Segregowanie, wyciskanie, fermentacja i pomieszczenie do butelkownania wina. Podano nam Château Lynch-Bages 2008 o zapachu kwiatów i tytoniu. Ciemne owoce, dużo energii z długim zakończeniem. Kiedy już opróżniliśmy nasze kieliszki, przewodniczka wyprowadziła nas tylnym wyjściem wprost na gorące słońce i wioskę Bages. Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Wszystko idealnie czyste i pięknie błyszczące w słońcu. Po lewej irlandzki pub, po prawej sklep z upominkami i rzeczami, które można oczywiście kupić gdzie indziej i taniej, ale tutaj są sprzedawane z emblematem Lynch-Bages. Serwetki, stojaczki, kubeczki etc. Dalej sklep z winami i produktami spożywczymi, a obok rzeźnik. Wszystko wprost idealne i ani żywej duszy. Czuliśmy się jak na planie filmowym albo w grze komputerowej. Zamówiliśmy quiche'a i świeżą bagietkę i usiedliśmy przy stoliku, aby skonsumować nasz lunch. Wciąż byliśmy jedynymi istotami w okolicy. Bałam się, że zaraz ktoś wyłoni się zza rogu i powie "Cięcie". Na szczęście tak się nie stało i w spokoju mogliśmy zjeść nasz posiłek. Wioska była czymś nierealnym. Jakby się nam przyśniła. I jeszcze ten Michael Lynch (urzędował w winnicy w latach 1779-1824) namalowany na fasadzie budynku w kiczowatym stylu Świadków Jehowy; na koniu, w asyście napoleońskiego wojska. Ktoś zapewne miał wielkie idee. Szybko zjedliśmy, co mieliśmy zjeść, i czym prędzej ruszyliśmy w dalszą drogę, bo atmosfera zaczynała się robić trochę creepy.


piwnica_cha770teau_cos_a_destour_nel_foto_r.dziedzic
 
Z Lynch-Bages było już niedaleko do Château Cosd'Estournel. Nie sposób go przeoczyć, bo stoi zaraz przy głównej drodze w Saint-Est'phe. Wszystko tam grawituje. Gravity, gravity, gravity. Tak przez cały czas powtarzała nam przewodniczka wycieczki. Nawet sam budynek wydawał się unosić trochę nad ziemią za sprawą swej bardzo osobliwej architektury. Uwagę przyciągały roślinne ornamenty, lwy, słonie, a wszystko rzeźbione w złotym piaskowcu. Twórcą tego niezwykłego château był Louis-Gaspard d'Estournel (1762-1853). Wina Cos d'Estournel zdobyły sobie wielką sławę - były obecne na stole królowej Wiktorii, Napoleona III i dworze carskim, a nawet eksportowano je do Indii. Piwnice château funkcjonują za pomocą systemu gravity. Pozbyto się wszystkich pomp, z czego winnica jest bardzo dumna. Dzięki systemowi gravity wina zostają nietknięte ludzką ręką i nie ma żadnej interwencji z zewnątrz. Wszystko w hermetycznym zamknięciu aż do otwarcia butelki. Wina Cosd'Estournel dzięki temu odznaczają się wyjątkowym smakiem. Możemy w nich często odnaleźć takie smaki jak: porzeczki, czereśnie, lukrecja i trufle. Doskonale zbalansowane, aksamitne na podniebieniu, z długim finishem.

Naszą ostatnią winną przystanią był Château d'Yquem. Château obecnie należy do koncernu LVMH (Louis Vuitton-Moët Hennessy). Wina Sauternes produkowane są z pojedyńczych jagód, opanowanych przez szlachetną pleśń zwaną botrytis cinerea, wybieranych z poszczególnych kiści. Zbiory odbywają się kilkakrotnie i zawsze ręcznie. Do wykształcenia tego rodzaju pleśni potrzebne są szczególne warunki klimatyczne. Sauternes położone na południu Bordeaux zawdzięcza te szczególne warunki rzece Ciron. Z jednej strony poranne mgły powodują wilgotność winorośli, co pozwala na rozwinięcie się szlachetnej pleśni, a z drugiej strony słoneczne popołudnia osuszając winnice uniemożliwiają rozwój niepożądanej tzw. szarej plesni. Rozwój botrytis cinerea na skórkach winogron powoduje zwiększone parowanie gron, przez co wzrasta w nich zawartość cukru. Z tak zaafekowanych owoców powstają słodkie aromatyczne wina.Poczęstowano nas Château d'Yquem 2006(80% Semillon i 20% Sauvignon Blanc). Bardzo wyszukane na podniebieniu, z wyraźnymi smakami akacji, miodu, brzoskwiń, owoców tropikalnych, takich jak ananas, morele. Mocno zmineralizowane o perfumowym zapachu z nutą karmelu i długim finiszem. Doskonałe z Roquefortem. Ser pochodzi z miasteczka w północnej Akwitanii. Idealnie do siebie pasują. Słodkość i aromatyczność wina łagodzi intensywny smak sera. Po degustacji postanowiliśmy trochę odpocząć w cieniu drzew zaraz pod zamkiem. Nikt nie zwracał na nas uwagi, więc położyliśmy się na trawie i rozważaliśmy rzeczy mniej ważne i nieważne. Dolce vita!


foto_robert_dziedzic
 
A kiedy byliśmy już wykończeni całodniowymi wycieczkami po winnicach, zaczęliśmy szukać orzeźwienia w kawie. Jednak dużej kawy nie można było nigdzie dostać. Wszędzie podawano espresso. Kiedy po raz 10-ty zapytaliśmy o duża kawę w restauracji i kiedy kelner przyniósł nam po raz 10-ty espresso, to zwątpiliśmy we wszystko i zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie popełniamy jakiegoś faux pas,pytając o kawę w krainie, w której wino jest dumą narodową. I tak bez dużej kawy przeżyliśmy nasz pobyt w winnym uśpieniu. W uśpieniu, które przyniosło nam ukojenie i spokój. A na koniec było St Emillion. Oczywiście nie obyło się bez upierdliwych turystów. Włosi, Anglicy, Amerykanie i Rosjanie. Bo turyści uwielbiają piękne i romantyczne miejsca. A takie właśnie jest St Emillion. Urocze średniowieczne miasteczko. Kawiarnia na dachu kościoła, gorące słońce i widok na pobliskie winnice. Siadasz w cieniu kawiarnianych parasoli, zamawiasz kawę, palisz paierosa i tylko jedno zdanie przychodzi ci do głowy: "Chwilo, trwaj!".
 
Foto: Robert Dziedzic

Ewelina Kucyniak