boberski adam nr1Świat jest pełen Putinów. Odkrytych i nieodkrytych.

Starych i młodych. Rozkwitłych i w zalążku. W co drugiej klatce schodowej mieszka jakiś potencjalny Putin. Putin to postać tuzinkowa, przeciętna i pospolita.

 

Pryszczaty chłopiec spod trzepaka. Numer jeden na podwórku. Łobuz, który chce rządzić. Który prędzej czy później do władzy się dorwie, a od rodzaju i zakresu tej władzy oraz od systemu politycznego, w jakim ta władza będzie osadzona, będzie zależało, ile tego Putina wyjdzie na jaw. Ile objawi się światu, miastu i powiatowi. Ale ten Putin to również biedaczek. On nie rozumie, biedaczek, że nie opłaca się zadzierać... na przykład z takim Nemeczkiem. Nemeczek z kolei nie może uwierzyć, że można być tak głupim, żeby z nim, Nemeczkiem, zadzierać. Że można nie widzieć w ogóle w nim przeciwnika. Że można mieć do tego stopnia ograniczoną wyobraźnię, by nie pomyśleć nawet, że on, Nemeczek, wiecznie zmarły, też potrafi przypieprzyć, choćby zza grobu, słowem albo z piąstki. Mimo że jest tylko szeregowcem. Najdrobniejszym spośród Chłopców z Placu Broni. Jedynym szeregowcem w armii. Pozostali mają stopień porucznika, a jeden z nich - dowódca o nazwisku Boka - jest kapitanem. Mimo że jest tylko szeregowcem i wszystkim porucznikom i kapitanowi musi jako pierwszy salutować i stawać przed nimi na baczność, to jest Nemeczek drugą osobą po dowódcy, jako jego adiutant, który przekazuje rozkazy od niego podkomendnym i jest najlepiej zorientowany w tym, co się dzieje wokół spraw żywo obchodzących wszystkich Chłopców z Placu Broni. Nazwanie go szarą eminencją nie byłoby przesadą. A ponadto, w cywilu, Nemeczek pełni zaszczytną i odpowiedzialną funkcję wiceprezesa Towarzystwa Zbieraczy Kitu. I dlatego Nemeczek jednego nie jest w stanie pojąć, że są osoby, które nie traktują go poważnie.

 

Nemeczek sam już nie jest pewien, co go bardziej zdumiewa na tym świecie: jego zagadki, niewyjaśnione tajemnice czy też raczej sprawy oczywiste, proste jak gwóźdź, jak cep, pewne, powtarzalne, łatwo dające się przewidzieć, a jednak zdumiewające, potężne, jak wschody i zachody słońca. Jedną z takich oczywistych oczywistości jest to, że w sytuacjach kryzysowych rodzi się w ludziach obojga płci potrzeba tzw. silnego człowieka, samca alfy, który przyjdzie i zrobi porządek: w państwie, w mieście, w powiecie. Chama, który bierze życie za włosy i wali je w mordę. Ile razy, w różnych momentach historii, mniej lub bardziej niebezpiecznych dla wolności, przerabialiśmy ten schemat, w skali państw i narodów, w rozmaitych "republikach weimarskich", w groteskowo pomniejszonej skali miast i lokalnych społeczności, w których rozgrywają się nieraz szekspirowskie dramaty władzy i rozpętanych wokół niej dzikich instynktów.

 

Zupełnie nie zgadza się Nemeczek z poglądem, że władza demoralizuje ludzi, którzy ją sprawują. Władza tylko ich w mniejszym lub większym stopniu, w zależności od rodzaju tej władzy i jej zakresu, ośmiela do ujawnienia pewnych cech, natomiast nie zmienia człowieka istotowo. Nemeczek nie wierzy w demoniczne przemiany Anakina Skywalkera w Dartha Vadera, ani też anielskie odmiany w drugą stronę, to znaczy metamorfozy aż tak skrajne, rewolucyjne, bo mniejsze, ewolucyjne są oczywiście możliwe. Dzięki władzy wyraźniej wychodzą, dają się poznać pewne cechy, ale pozytywne na równi z negatywnymi. Władza właśnie wydobywa z ludzi to, co najlepsze (inna sprawa, że może tego być tyle, co kot napłakał, albo w wyjątkowym, skrajnie patologicznych przypadkach - nic), ale także pozwala, i to jest straszne, uzewnętrznić i spełnić to, co w nich najgorsze - odpowiednio do zakresu tej władzy, najwięcej w przypadku totalitarnej dyktatury. Jeśli więc ktoś jest chamskim cyckiem, to nie dlatego, że władza go takim uczyniła. Przynosząca zaszczyt i osobistą satysfakcję odpowiedzialność za innych może go właśnie nieco dyscyplinować etycznie, temperować, wychowywać, podnosić na wyższy poziom duchowego rozwoju (tak jak posiadanie dzieci, władza rodzicielska i obowiązki rodzicielskie to na ogół sprawiają). Niestety, nie na tyle ta odpowiedzialność go dyscyplinuje, temperuje, wychowuje i podnosi, aby przestał być istotowo chamskim cyckiem. Nemeczek nie uważa, aby zaszczyty zmieniały obyczaje, raczej tylko wyostrzają obyczaje, które już człowiek nosi w sobie, które ma na swoim wyposażeniu, kiedy do walki o władzę przystępuje. Naprawdę trzeba by się bardzo starać, żeby będąc politykiem w roli decydenta nie zrobić nic dobrego. Politykowi takiemu łatwiej jest zrobić coś dobrego niż "zwykłemu śmiertelnikowi", ponieważ ma większe możliwości z tytułu wykonywanej władzy, tak samo jak bogatemu łatwiej jest być dobrym niż biednemu.

 

Wróćmy do Putina. Putin potrafi być miły, szczególnie wtedy gdy mówi o "wspólnych wartościach". Mówiąc o "wspólnych wartościach", wprawia Nemeczka w konfuzję sporą, ponieważ sugeruje, że obaj mają jakieś wspólne wartości, a Nemeczek nie chce z nim mieć nic wspólnego i swoimi wartościami nie zamierza się z nim dzielić.

 

To jest jednak okrutne - być Putinem, ale niepełnym. Ukrywać w sobie Putina. Co za męka! Być jak kobieta w zaawansowanej ciąży, która to ciąża nigdy nie zostanie rozwiązana. Putin w środku wierzga i kopie. Ten Putin w całości nie objawi się nigdy, nie urodzi, bo - dzięki Bogu - system na to nie pozwoli. A tak byłoby fajnie tym Putinem dopuszczonym do pełni głosu przegnać wystraszonego człowieczka w sobie. Przynajmniej porusza się podobnie jak Putin. Putinowski sposób poruszania się, to rzuca się w oczy, ma przekonać publiczność: "jestem silny, pewny siebie, nikt mi nie podskoczy, zaraz tu zrobię porządek, już w gimnazjum robiłem". No i tu warknie, tam opierdoli, tam zruga jak burą sukę. Silny człowiek, silny wobec tych, nad którymi ma władzę. Silny i asertywny. Asertywny - to jego ulubione słowo. Lecz mozolne dłubanie w słowach i literkach ma za nic. Wystarczy być, wystarczy robić wrażenie, nabierać ludzi na charyzmę, wystarczy zachowywać się tak, aby ludzie, wyborcy, naiwni jak dzieci, sami wyobrażali sobie, dookreślali, jaki to on jest niezastąpiony, opatrznościowy. A Nemeczek tylko piąstki swoje nemeczkowe zaciska... On miałby chęć głosować na takich kandydatów na urząd burmistrza, którzy nie muszą na urząd burmistrza kandydować ani sprawować tego urzędu, aby być kimś. Szewc powinien się trzymać swego kopyta, a wuefista powinien się trzymać swego gwizdka. Magister wuefu jako magister urbis??!! Nie wygląda to dobrze.